Kiedy wiele lat temu poproszono mnie o napisanie kilku zdań o pracach Beaty Kornickiej-Koneckiej, bez większego trudu odnalazłem ich zasadniczą cechę. Dzisiaj również można określić ją dwoma słowami: czuła zmysłowość.
Zajmując się sztukami wizualnymi próbujemy, między innymi, rozliczyć się z materią. Z całą jej – jak pisał Bruno Schulz – uległością i podatnością na kształtowanie. Staramy się też materię okiełznać lub obłaskawić. Dobieramy sobie narzędzia, które zdają się być dla nas najbardziej skuteczne i użyteczne.
Ołówek jest techniką trudną. Paradoksalnie trudność ta wynika z różnorodności możliwych zastosowań i sposobów użycia. Sam w sobie sprawdził się zarówno w kosmosie, jak i w głębiach oceanu – ze względu na swoją odporność tak na grawitację, jak i na wilgoć lub ciśnienie. Ta uniwersalność sprawia też wiele kłopotów w warunkach normalnych. Rozpiętość gradacji, od super-twardych po super-miękkie, stawia co krok przed koniecznością wyboru, a to – z natury rzeczy – nie zawsze bywa proste.
Kiedy już opanuje się ten, wbrew pozorom, skomplikowany warsztat można zacząć snuć najróżnorodniejsze opowieści. I tutaj znowu stajemy przed koniecznością wyboru. Sama intuicja nie zawsze wystarcza. Wnikliwa obserwacja. Zarówno otaczającego świata, jak i siebie – co niejednokrotnie najtrudniejsze – pomaga usystematyzować niezbędne dane, doprecyzować wybór. Przepuszczenie wrażeń z otaczającego, doświadczanego świata przez filtr lub pryzmat własnej wrażliwości to jedno z istotniejszych wyzwań artystycznych. Szczególnie, gdy podjąć się tego świadomie z wiedzą, że być może trzeba będzie za to zapłacić. "Śmieszni (oni myślą), że się dostaje darmo" pisał dawno, dawno temu Czesław Miłosz. Wrażliwość to kosztowny wynalazek. Umiejętność jest również kosztowna. Beata zdawała się nie przywiązywać do tego większej wagi. Zdawała się...
Bardzo świadoma siebie znalazła odwagę by opowiedzieć nam o swojej intymności. Opowiedziała nam o swoim doświadczaniu świata bardzo prywatnie, zmysłowo, niemal dotykowo, bardzo organicznie. Plączą się tutaj wątki i osnowy, pojawiają się szramy i rozdarcia. Przez dzierganinę życia przebija się życie.
Franz Kafka zauważył kiedyś, że „życie tak bardzo odwraca naszą uwagę, że nawet nie mamy czasu zobaczyć od czego”. Mało komu udaje się znaleźć w sobie odwagę, by zajrzeć pod podszewkę. Jeszcze mniej takich, którzy potrafiliby o tym opowiedzieć.
Beata posiadła obie te cechy. Miała też coś jeszcze. Ową wymienioną na wstępie czułą zmysłowość. I to czułość właśnie chroni tu artystkę przed pokusą nieprzytomnego zaplątania się w materię. Bo pracującym w sztuce umknąć przed szczególną lepkością materii wcale nie jest łatwo. Poczucie sprawczości, poczucie osobistego wpływu na otaczający świat, bywa zazwyczaj źródłem szczególnych rozkoszy. Trudno się od nich uwolnić. Można z materią walczyć, można się z nią droczyć, ale uciec od niej nie sposób. Beata postanowiła materię utulić. Otoczyć ciepłem i opieką. Wybrała drogę współczucia i przyjaźni. Komplementy można mnożyć. Pisać o wrażliwości, delikatności, subtelnościach, czy poczuciu humoru. Jednak wszystkie te cechy wymagają ochrony. Częstokroć sam urok osobisty nie wystarcza. Bywa, że wysoka inteligencja to za mało.
W sytuacjach krytycznych Beata potrafiła – całkiem nieoczekiwanie – nastroszyć się znienacka, niczym jeż i tak ofukać adwersarza, że po prostu nie miał śmiałości ponawiać prób ataku. To jednak była jej broń ostateczna. Bardzo rzadko stosowana. No, i jeszcze cierpliwość, wytrwałość i dobrze rozumiany upór. Te wła ś ciwości rozwijają się w miarę postępów w pracy nad wysoko skomplikowanym i wymagającym warsztatem. Są też – jak wiadomo – bardzo po żyteczne w banale codzienności. Również wola walki z otaczającymi zewsząd wrogimi okolicznościami. Pomimo wszystko, a gdy trzeba to i wbrew wszystkiemu…
Metaforyka rysunków Kornickiej-Koneckiej zdaje się jednak unikać rozstrzygania dramatów codzienności. Faktury, struktury, z agadki i niedopowiedzenia. Artystka obserwuje świat jakby przez zasłonę. Przez zasłonę stara się też o nim opowiedzieć. Zdumienie tajemnicą dotyku, zdumienie tajemnicą obecności, zdumienie tajemnicą kontaktu... Wszystko tak wyraźne, że chwilami niemal namacalne. Specyficzne utrwalenie bardzo ulotnych stanów duszy.
Płaszczyznę rysunku uprzestrzennić można na różne sposoby. I dąc śladem dalekowschodnich mistrzów, dokonać można tego za pomocą paru kresek, punktów, plam. Ta technika daje poczucie lekkości, ulotności wszelkich widzialnych zjawisk. Mo ż na też na sposób bardziej zachodni – jak na przykład jeden z tytanów ołówka, Stanisław Szukalski – konstruować solidne, zwarte bryły i formy dające ułudne poczucie stabilności i trwałości. Obie postawy są równie wymagające. Cezurą jest zdolność absolutnej koncentracji. Istnieje wyłącznie narzędzie i materiał. I dłoń, która też jest narzędziem. I obraz, który ma pełne prawo, by rządzić się swoimi prawami. Powstaje nowy, niezależny byt. Nowy świat. Trzeba go utulić, żeby się zanadto nie rozpłakał. Pomiędzy wschodem, a zachodem. W ulotnej chwili trwania.
Dla zmarzniętych nóżek przyda się ciepły kocyk albo ciepłe skarpetki. Nic nie szkodzi, że trochę dziurawe. Może to nawet i lepiej? Ciepło, słoneczność, tkliwe dotykanie świata. Dotykanie światła. Pod odwiecznym G auginowskim „skąd przychodzimy, CZYM jesteśmy, dokąd idziemy” skryte jest jeszcze coś. To pulsująca, promieniująca radość. Radość mo ż liwości doświadczania, przeżywania. Radość tworzenia wreszcie.
Dzięki, Beciu!
Marcin Harlender
W jeleniogórskiej galerii BWA 2 lutego '24 o godzinie 17 rozpocznie się wernisaż wystawy Beaty Kornickiej-Koneckiej, na który serdecznie zapraszamy w imieniu organizatorów oraz Miejskiego Ośrodka Kultury, Sportu i Aktywności Lokalnej.